Santos wyszarpnął pistolet, klęknął i krzyknął:
- Stać! W tym samym momencie chłopak nacisnął na gaz, kierując wóz prosto na niego. Santos rzucił się w bok, przeturlał, wycelował i strzelił. Raz, potem drugi. Samochód skręcił gwałtownie, uderzył w żelazny płot klasztoru, odbił się i trzasnął w figurę Jezusa. Posąg przełamał się i runął na przednią szybę po stronie kierowcy, całkowicie ją miażdżąc. Ktoś krzyknął. W drzwiach pobliskiego sklepu stłoczyli się ludzie, niektórzy wybiegli na zewnątrz, chcąc lepiej widzieć. Santos pobiegł do pojazdu. - Policja! - krzyknął, wyciągając odznakę. - Niech ktoś zadzwoni na 911! Wezwijcie pogotowie! Dotarł do auta. Siła uderzenia otworzyła bagażnik i w środku, skrępowaną niczym jagnię ofiarne, ujrzał Tinę. Pod Santosem ugięły się kolana. Żyła. ROZDZIAŁ SZEŚĆDZIESIĄTY DZIEWIĄTY Popularność Ogrodu ziemskich rozkoszy rosła niemalże z dnia na dzień. Nie zaszkodziły mu złośliwe recenzje degustatora Gregory’ego Robertsa ani dwuznaczny rozgłos wokół Liz, który przyniósł jej skandal wywołany sprawą Santosa i Hope St. Germaine. Restauracja stała się tak modna, że Liz nie miała teraz chwili wytchnienia. Właśnie udało jej się przysiąść na moment i odetchnąć. Była trzecia po południu - przerwa między lunchem i kolacją. Bardzo lubiła tę porę dnia. Z westchnieniem ulgi poprawiła się na barowym stołku i sięgnęła po kubek z herbatą ziołową, którą przygotował dla niej Darryl. - Sukces bywa męczący, co? - zagadnął. - Ale przyjemny. - Uśmiechnęła się i otoczyła gorący kubek dłońmi. - Bardzo przyjemny. - Ja tam się nie skarżę. Napiwki są imponujące. Wiesz, że znowu o nas piszą? - Naprawdę? - Ściągnęła but i zaczęła ocierać obolałe podbicie stopy o poprzeczkę stołka. - Gdzie? Darryl podał jej „Times Picayune”, otwarty na dotyczącym ich artykule. - Tym razem nazywają cię „właścicielką stylowej i popularnej restauracji”. To cytat. - Błysnął zębami w szerokim uśmiechu i odszedł zrealizować jakieś zamówienie. Liz sączyła herbatę i uśmiechała się do siebie. Co za ironia losu, że odruch sumienia tak sowicie się jej opłacił. Nie oczekiwała niczego w zamian za swoją uczciwość. Chciała jedynie spać spokojnie. Ale żeby osiągnąć w ten sposób i uznanie, i pieniądze? Tego się nie spodziewała. Musiała jednak przyznać, że cieszyło ją to. Miała ochotę klaskać z radości i śmiać się z zachwytu nad osiągniętym sukcesem. Jej życie także zmieniło się na lepsze. Gdyby tylko miała Santosa, wszystko układałoby się idealnie. - Cześć, Liz. Gloria? Liz zesztywniała, wzięła głęboki oddech i odwróciła się do dawnej przyjaciółki. Zmierzyła ją niechętnym wzrokiem. Wydarzenia ostatnich tygodni zostawiły wyraźny ślad na jej twarzy. Gloria była wymizerowana i przemęczona. Oczy miała smutne. Nic dziwnego. To na pewno straszne, dowiedzieć się, że miało się matkę potwora? Podniosła głowę, nie dając ogarnąć się współczuciu. - Co cię sprowadza? - Możemy porozmawiać? - Gloria splotła nerwowo palce. - Proszę... Liz jeszcze raz zmierzyła ją chłodnym spojrzeniem. - Nie wiem, o czym mogłybyśmy rozmawiać. - O przeszłości - odpowiedziała cicho Gloria. - O nas. Nagle, zupełnie nieoczekiwanie, Liz poczuła napływające do oczu łzy. Zamrugała gwałtownie powiekami. Nie może się przecież rozbeczeć w obecności Glorii. - Żadnych „nas” już nie ma. - Ale byłyśmy. Kiedyś, dawno temu. Liz, proszę cię. Zawahała się, ale skinęła głową i zsunęła się ze stołka. - Dobrze. - Nałożyła pantofel i zerknęła na barmana. - Darryl, jeżeli będziesz mnie potrzebował, jestem u siebie. Darryl uniósł kciuk do góry i Liz zaprowadziła Glorię do biura. Kiedy weszły do środka, zamknęła drzwi i stanęła na wprost dawnej przyjaciółki, nie prosząc, by usiadła. - O co chodzi? - Bardzo tu u ciebie miło. Słyszałam, że jedzenie jest świetne. Gratuluję. - Dziękuję - mruknęła, zła, że komplement Glorii sprawił jej przyjemność. - Powiesz mi, o co chodzi? - Ja... - Gloria westchnęła głęboko. - Boże, tak dużo mam ci do powiedzenia, że nie wiem, od czego zacząć. Po pierwsze, myślę, że powinnam cię przeprosić. Za to, co wydarzyło się kiedyś. Nie przypuszczałam, że moja matka może cię skrzywdzić. Nie wiem, jak do tego doszło. Powinnam była zastanowić się, przewidzieć... Gloria z rezygnacją machnęła ręką. - Nie mówmy o niej. - Nie znałam jej, jak się okazuje. Myślę, że nikt jej nie znał. Jestem pewna, że oglądasz dziennik... - Tak. - No więc... no więc sama widziałaś. Wiesz, Liz, strasznie mi przykro. Tak bardzo, że... - głos jej się załamywał. Liz widziała, że z trudem hamuje płacz. - Jest mi przykro, że nie stanęłam wtedy po twojej stronie. Że nie potrafiłam okazać, jak wiele dla mnie znaczysz. Byłaś moją najlepszą przyjaciółką. Spuściła głowę i po chwili popatrzyła na Liz smutnym wzrokiem. - Tak bardzo się bałam tego, co może zrobić matka, że przestałam się troszczyć o ciebie. A tamtego dnia... zupełnie się załamałam. Liz poczuła dławienie w gardle. Rozumiała. Choć wolałaby nie rozumieć. Tego dnia ona załamała się także. Odsunęła się od Glorii i podeszła do swojego biurka. Wpatrywała się w zarzucony papierami blat, wymyślając sobie od idiotek za to, że dopuściła do tej rozmowy. Zacisnęła powieki. Nie umiała zapomnieć, czego się dowiedziała o matce Glorii w ciągu minionych tygodni. Oglądała wiadomości telewizyjne, czytała gazety i cały czas zastanawiała się, co naprawdę znaczyło być córką Hope St. Germaine. Przez wszystkie te lata Gloria miała prawo się bać. - Przyszłam tu dzisiaj także po to, żeby podziękować ci za to, co zrobiłaś dla Santosa. Na wspomnienie Santosa Liz zesztywniała. Poczuła gniew i ból. Współczucie i zrozumienie znikły. Spojrzała wyzywająco w twarz Glorii. - Nie zrobiłam tego dla niego - powiedziała szorstko. - A już na pewno nie po to, żebyście żyli sobie we dwoje długo i szczęśliwie. - Wiem. Chciałam ci tylko powiedzieć, że... nigdy nie przestałam go kochać, Liz. Nigdy. We wzroku Glorii było coś, co ją zdumiało. Smutek i namiętność, które świadczyły o głębi uczuć. Uczuć zbyt silnych i intensywnych, by mogły być tylko kaprysem zepsutej egoistki. Jej własne uczucia bladły wobec tego, co widziała w oczach Glorii. Przed jej oczami stanął nagle obraz z odległej przeszłości. Dwie dziewczyny stojące w szkolnym korytarzu i zaśmiewające się do rozpuku. Miały wówczas przed sobą całe życie. Jedna z nich poznała właśnie chłopca i zakochała się w nim od pierwszego wejrzenia. Mówiła, że ten chłopiec jest jej przeznaczony.