– Więc będzie pani miała twardy orzech do zgryzienia. Po pierwsze,
ja nie wykonuję aborcji. Zostałem położnikiem po to, żeby chronić życie, a nie żeby je przerywać. – A czy mógłby mnie pan skierować do kogoś, kto...? Doktor Samuel nie pozwolił jej skończyć. – A po drugie, już nie może pani usunąć ciąży. Potrząsnęła głową. – Nie rozumiem. – Już jest za późno. – Poprawił okulary. – Prawo zezwala na aborcję do dwudziestego czwartego tygodnia ciąży, więc spóźniła się pani o tydzień i trzy dni. Tydzień i trzy dni?! To się prawie nie liczy! Julianna ponownie potrząsnęła głową, prawie nie rozumiejąc, co lekarz do niej mówił. Dwie słone strużki znowu popłynęły po jej policzkach. – Nie, nie rozumie pan. Nie mogę... nie mogę zająć się dzieckiem. Nikogo nie mam. – Podniosła głos. – Popełniłam błąd! Chcę to teraz naprawić! Lekarz rozłożył ręce. – Przykro mi, ale nic nie mogę dla pani zrobić. Zaczął wstawać. Julianna chwyciła go za rękę. – Czy... czy nie można by trochę zmienić daty ostatniej menstruacji? To przecież prosty zabieg. Coś w rodzaju... wysysania, prawda? Wyszarpnął dłoń z wyraźnym niesmakiem. Policzki nabiegły mu krwią. – Chce pani, żeby lekarz skłamał? Złamał zasady i naraził się na utratę prawa wykonywania zawodu? Poza tym, to nie wszystko. – Pokręcił głową i spojrzał na zegarek. – Coś pani pokażę. Podszedł do półki i wziął z niej grubą książkę, którą otworzył na jednej z pierwszych stron i podsunął Juliannie. – Niech pani zobaczy. To jest dwumiesięczny płód. Patrzyła na zdjęcie bez emocji, bo podobne widziała już wcześniej. Zarodek wyglądał jak istota z obcej planety, z wielką głową i plątaniną żył prześwitujących przez galaretowate ciałko. Wprawdzie nieco przypominał człowieka, ale nie budził żadnych cieplejszych uczuć. Doktor Samuel przerzucił kilka stron i wskazał inne zdjęcie. – A to pani dziecko – powiedział. Julianna z trudem przełknęła ślinę, a serce znowu gwałtownie przyspieszyło. Jej dziecko. Bo to było dziecko. Nie obca istota. Nie potworek. Dziecko miało palce u rączek i nóżek, i ssało właśnie kciuk. Bezwiednie dotknęła swego brzucha. – Jest pan pewien, panie doktorze? To znaczy... wydaje mi się... – Jak najbardziej. – Odchrząknął. – Płód w tej fazie rozwoju rozpoznaje już głos matki, a także reaguje na światło i dźwięki. – Nie... nie wiedziałam. – Znowu spojrzała na zdjęcie. – Myślałam po prostu, że... – Znowu zaczęła płakać. – Co ja mam teraz zrobić, doktorze? Co mam zrobić? Rysy lekarza złagodniały. Usiadł i podał jej pudełko z chusteczkami. – Julianno, mówi pani, że nie chce tego dziecka, że nie może się pani nim zająć. Czy jednak nie zmieni pani zdania, gdy już je pani urodzi? Gdy będzie pani mogła je wziąć w ramiona? Czy jest pani tego pewna? Wytarła nos i policzki. – Tak, jestem pewna – odparła. – Nie chcę tego dziecka i nie zmienię zdania. – Czy w takim razie nie chciałaby pani oddać go do adopcji? – Do adopcji? – powtórzyła, czując, że zachowuje się jak idiotka. –