- Rzeczywiście to jest odmiana - przyznał grobowym tonem. - Lecz nie nazwałbym jej
miłą. Na szczęście zjawili się w chwili, gdy zaczęto podawać do stołu, dzięki czemu oszczędzili sobie wielu prezentacji. Lady Howard posadziła go między lady DuPont a lady Halverston. Była to z jej strony mądra decyzja, zważywszy na jego reputację i zaawansowany wiek obu dam. Kiedy jednak dostrzegł, że lord Daubner kieruje się ku drugiemu stołowi, przyszedł mu do głowy pewien pomysł. - Ale... - wyjąkał Jeffries, kiedy Balfour podszedł do niego i zamienił karteczki z nazwiskami. - Nie musisz mi dziękować. Wiem, jak nie lubisz przeciągów. - Ale... Lucien heroicznie zajął miejsce obok ciotki Fiony. Kuzynka Rose i panna Gallant usiadły przy tym samym stole, na szczęście obok siebie. Stąd lepiej widział Alexandrę. Podchwycił jej wzrok. - Wygodnie? - zapytał tak, żeby tylko ona usłyszała. - Oczywiście, milordzie - powiedziała i odwróciła się do Rose. Lucien zerknął na ciotkę. - Twoja córka wygląda znośnie - przyznał niechętnie. - Oczywiście. Połowa młodych mężczyzn z okolic Birling składała jej wizyty. Ale ja wiem, dla kogo powinna się oszczędzać. - Nie zdawałem sobie sprawy, że rozstałyście się z Dorsetshire z takim żalem. Może w ogóle nie należało opuszczać dotychczasowego środowiska. - Rose nie wyjdzie za farmera, pastora czy zwykłego dzierżawcę. Kiedy obok niego stanęła panna Georgina Croft, Lucien doszedł do wniosku, że wieczór jednak nie będzie całkowitą stratą czasu. Ta młoda dama zajmowała szóstą pozycję na liście Mullinsa. - Dobry wieczór - powiedział. Gdy wstał i podsunął jej krzesło, panna Croft zarumieniła się po korzonki ciemnych włosów i rozejrzała gorączkowo. Niestety karteczka z jej nazwiskiem tkwiła w tym samym miejscu, między lordem Kilcairnem a półgłuchym lordem Blakelym. - Dobry wieczór, milordzie - wykrztusiła wreszcie. - Dobry wieczór - powtórzył. Dopiero teraz uświadomił sobie, że nie ma pojęcia, jak rozmawiać z debiutantką, by jej śmiertelnie nie przerazić. Hm. Panna Croft głośno przełknęła ślinę. - Chłodno dzisiaj, prawda? Aha, zwykła niezobowiązująca rozmowa. Poczuł lekkie rozczarowanie, ale jednocześnie ulgę, że nie będzie musiał się wysilać... chyba że dołączy do nich panna Gallant. - Nic dziwnego, zważywszy na to, jak wcześnie zaczyna się sezon w tym roku. - Istotnie. Na szczęście mieliśmy łagodną zimę. W tym samym momencie dobiegły do niego strzępy identycznej rozmowy. Zerknął w tamtą stronę akurat w chwili, gdy Rose dzieliła się uwagą na temat zimy. Napotkał spojrzenie panny Gallant i uniósł brew. Zanim guwernantka odwróciła wzrok, po jej ustach przemknął cień uśmiechu. Lucien nagle zaczął się zastanawiać, czy ona również uważa tę salonową gadaninę za niedorzeczną. Sytuacja byłaby zabawna, zważywszy na to, że panna Gallant sama uczyła tych nonsensów, by zarobić na życie. Odzyskawszy nieco entuzjazmu, zwrócił się do Georginy Croft: - Co tak wcześnie sprowadza panią do Londynu? Dziewczyna zerknęła na matkę siedzącą w drugim końcu stołu. - Ojciec ma tu pewne sprawy do załatwienia. A pana co sprowadza, milordzie? - Rodzinne obowiązki. - „Rodzinne obowiązki?” Do tej pory w ogóle nie zwracałeś na nas uwagi. - Jazgotliwy głos pani Delacroix wybił się ponad gwar rozmów. Lucien drgnął. Do diaska, zapomniał o niej zupełnie.